Posts Tagged ‘zwłoki’

Nie wolno pluć na podłogę, za to można pić o której się chce a poza tym było i nie ma

01/18/2010

– Gdzie zwłoki? – Ocknął się z zamyślenia Naczelny, trącając stopą pustą butelkę po gruzińskim koniaku.
– Jakie? – Zuzanna wyjęła z wazonika cherlawe trzy tulipany i wypiła duszkiem wodę.
– Sztywne, a jakie?… – Naczelny zamknął oczy, styczniowy poranek oślepiał a redakcja wirowała, jak Chajzer na lodzie.
– Ale które? – Zuzanna wyjęła spomiędzy zębów kawałek łodygi i aż się wzdrygnęła ze wstrętu. – Fu, zielone…
– Właśnie! – Naczelny złapał się za głowę. – Pewnie już zielone! Gdzie?
– Wyplułam, a co? – Zuzanna rozejrzała się za czymś do picia. Na parapecie nie było, na biurku nie było, w szufladzie stukotało coś szklano i niewysłowienie próżno.
– Gdzieś ty wypluła? Zuzanna! – Naczelny poderwał się z wielkim krzykiem, podskoczył susem do niej i chwyciwszy za ramiona trząsł jak szmacianą kukiełką.
– Na… pod… ło… gę… – wystękała, unosząc kolano tak jak ją uczyli na kursie samoobrony. Naczelny pisnął.
– …łogę… – powtórzył jak echo.
– Zielone. – Zuzanna podniosła kawałek łodygi i wrzuciła do kieszeni wiszącej na oparciu krzesła marynarki. – Nie lubię, paskudztwo. Brokuły, szpinak, kapusta… – Przewróciła oczami i zasłoniwszy usta dłonią pobiegła do łazienki, zderzając się w progu z Jackiem.
– Co jej? – Obrócił się na pięcie.
– A ja wiem? – Naczelny udał, że na klęczkach szukał ołówka. Jeszcze trochę głos mu drżał, kiedy wstawał, trzymając się stołu. – Bab nie znasz? Chyba jest na diecie. Czy coś…
– Śniadanko? – Jacek wyjął zza pazuchy dwa pętka suchej krakowskiej, bochenek chleba krojonego i pół litra bałtyckiej.
– Już po dwunastej? – Naczelny spojrzał na zegar, zamknął prawe oko, spojrzał jeszcze raz, podciągnął spodnie, poprawił krawat i wysiorbał resztkę kawy z wczorajszych fusów.
– Już nie ma Peerelu, możemy pić kiedy nam się podoba. Jest demokracja! – Jacek pogrzebał w szufladzie Tomka. Lasso, mumia salamandry, stary pergamin, mumia kota, dwa metry lontu, mumia ibisa, sarepska, mumia głowy pawiana… A nie, to zmniejszona głowa tego Wiśniewskiego, co się w zeszłym roku plątał na praktykach…
– Nie ma keczupu – zameldował Jacek. – Sarepska jest.
– Dawaj. – Naczelny przestąpił nad Fauxem, zwiniętym w kłębek koło rododendrona i nakrytym rozłożonym numerem styczniowym. – Orze chłopak, jak może – powiedział prawie z czułością spoglądając na niego.
– To może by mu podwyżkę dać? – spytał Jacek ot, tak, dla podtrzymania rozmowy.
– A to my mu płacimy w ogóle? – Zdziwił się Naczelny.
– Chłopaki… – Zuzanna weszła do pokoju na palcach, blada i cicha jak strzyga z Wyrębów.
– No?, siadaj. Patrz, Jacek przyniósł zestaw młodego dziennikarza. – Naczelny napełnił literatkę po brzeżek. – No… Co tam? Zdrowie polskiej nacji w gardła redakcji…
– Zdrowie pegeerów, w gardła liderów! – dodał Jacek.
– Zdrowie kryminalistów w gardła… – zaczął Naczelny.
– Zwłoki. – Zuzanna zamachała rękami, przerywając im gwałtownie. Minę miała nietęgą. Spanikowaną wręcz.
– Zzieleniały… – Domyślił się Naczelny. – Wiedziałem, że tak będzie i nawet zima stulecia nam nie pomoże. Pieprzone globalne ocieplenie.
– Słuchaj, to jest dobry temat na felieton futurologiczny, wiesz? – Jacek zanotował pomysł na zatłuszczonym papierze od kiełbasy. – Albo powieść, wyobrażasz sobie, detektywistyczna… więc nasypało cholernie dużo śniegu i…
– Zniknęły. – Zuzanna podeszła, wychyliła całą literatkę jednym haustem i uzupełniła. – Były i nie ma.
– Jak w ruskim cyrku.