Posts Tagged ‘irracjonalność’

O irracjonalności, która nie służy, bo służyć nie może śledztwu, które się dopiero rozpocznie.

11/29/2009

„Kochani”, jak jeden mąż, znieruchomieli w pozach, które świadczyć mogły jedynie o panicznym strachu, podszytym na dodatek trupią atmosferą ciszy, przez którą jedynie gdzieniegdzie, jedynie od czasu do czasu przebijało się upierdliwe pobzykiwanie jakiejś muchy, czy jakiegoś innego pobzykującego paskudztwa, gotowego złożyć jaja, albo nawet inne, nie mniej ohydne paskudztwo pod skórą drętwiejącej denatki. Darda ponownie rzucił okiem na członki nieboszczki, po czym z trudem przeniósł go na członków redakcji Qfantu, którzy z każdą kolejną sekundą oczekiwali na pierwszą, niekoniecznie zdrową reakcję niespodziewanego gościa.

– Nie żyje? – zapytał w końcu zaprzyjaźniony debiutant ściszonym, ołowianym głosem.

– Ano, nie żyje – odpowiedział zdawkowo naczelny, po czym, nabrawszy w płuca konkretną porcję powietrza, oskarżycielskim tonem dodał: – Z twoją świecą w garści, Stef. Ona nie żyje z twoją świecą… Możesz nam to wyjaśnić?

Dopiero po tej uwadze Stefan Darda dostrzegł na wpół zakrzepły wosk, który zdawał się jeszcze spływać z dłoni, dzierżącej w śmiertelnym uścisku wysoką na trzy cale, solidnie wypaloną gromnicę. Dodajmy – gromnicę, przy której świetle Stefan Darda, jak głosi legenda, pisuje wieczorami.

– Jak to…? – pisarz zaczął się jąkać. – Przecież… nie rozumiem. Owszem, przyszła do mnie wczoraj, tak do końca nie wiem po co, ale że była na dodatek kleptomanką, tego bym się po niej nie spodziewał.

– A więc poznajesz gromnicę – zaatakował Tomasz.

– Stary! – odgryzł się jak potrafił debiutant. – Ze świeczką, czy bez, zdaje się, że ona poległa u was, w redakcji!

– Z twoją świeczką, Stefan – wyrzucił Tomasz, przywołując na twarz cwaniacki uśmieszek. – Poza tym nasza redakcyjna koleżanka…

– Nasza była redakcyjna koleżanka – wtrącił naczelny.

– Owszem, była koleżanka, Piotrze. Tak, czy siak, bidulka dzwoniła do mnie wczoraj skoro świt i zapewniała mnie, że jakimś sposobem wyciągnie od Dardy, ile trupów ten umieści w swojej kolejnej powieści. Po kilku godzinach zadzwoniła po raz kolejny i oznajmiła mi, że doliczyła się trzech i że do dokończenia drugiej książki Stefana potrzebny jest mu ponoć jeszcze jeden truposz. Najlepiej wampir.

– Wampirzyca – rzucił Jarek.

– Co? – Darda posłał młodzieńcowi zdziwione spojrzenie. – Skąd niby o tym wiesz?

– No, wampirzyca – Jarek wykonał gest jak do przyjęcia jałmużny. Albo jakby sugerował dłonią, że rozwiązanie jest banalnie proste, na wyciągnięcie ręki. – Przecież leży tutaj ze świeczką w łapie. To znaczy, być może w wampirzej łapie. Jeśli tak mogę się wyrazić…

Zuzanna, która do tej pory pozostawała w nieruchomej pozie wystraszonej do granic możliwości kurtyzany, ruszyła na drewnianych nogach przed siebie i, obserwując bacznie po raz kolejny ciało, zrobiła okrążenie po orbicie rigor mortis.

– Słuchajcie – odezwała się tonem nie akceptującym choćby cienia sprzeciwu. – To wszystko nie trzyma się ni kupy, ni dupy. Mamy trupa wprost z szafy i trzy dodatkowe…

– Stop, Zuza! – przerwał jej naczelny. – Darda nie wie, że… No, on nie wie i nie może się dowiedzieć o tamtych.

– I tak się dowie – Zuzanna odpowiedziała bez namysłu. – Dowie się o trupach zamurowanych w piwnicy Baśki. Prędzej, czy później.

– Jak to?! – wykrzyknął Darda. – Przecież te truposze w posadzce piwnicy, to miały ujrzeć światło dzienne dopiero w dniu premiery mojej kolejnej książki!

– A nie mówiłam? – Zuzanna wykonała miniaturę gestu samozadowolenia premiera Marcinkiewicza. – Coś tu jest konkretnie nie tak. Słuchajcie; jak by na zagadnienie nie patrzeć, jesteśmy w tę sprawę zamieszani po równo. To po pierwsze. Po drugie, za diabła nie mam pojęcia, jak możemy z tego błotka wybrnąć.

– Łukasza Błotka w to nie mieszaj – rzucił płaczliwym tonem naczelny. – Wszyscy wiemy, że ten facet, jak już go wywaliłem z hukiem z redakcji, poleciał sobie jak gdyby nigdy nic do Brazylii i tam najnormalniej w świecie kopyrtnął, bo się na lotnisku poślizgnął na skórce od banana. Poleciał do tyłu, rozległe pęknięcia czaszki i takie tam.

– Nie to miałam na myśli – Zuza zmierzyła naczelnego karcącym wzrokiem. – Tak wygląda wersja oficjalna, wiem. Chodzi mi raczej o to, że coś tu jest konkretne nie tak. A jak ja mówię, że coś tu jest konkretnie nie tak, to znaczy, że coś konkretnie nie tak jest na poważnie.

– No, jak ty mówisz, to to znaczy, że musi być… znaczy się, chciałem powiedzieć, że… eee – Jarek kompletnie się zaplątał i zawiesił na amen.

– Zuza sugeruje, że jesteśmy w powieści – zasugerował Stefan.

– Obawiam się, że nawet w twojej – zasugerowała z przekonaniem Zuza.

– Sugerujesz, że to wszystko – Tomek wskazał stertę książek z konkretnie rozkładającymi się na nich zwłokami – jest jedynie fabułą jakiegoś kryminału?

Zuzanna potrząsnęła głową.

– Niekoniecznie. Wydaje mi się raczej, że nas poniosło. Chcieliśmy stworzyć magazyn fantastyczno-kryminalny, a zrobił nam się z tego pomysłu jakimś cudem fantastyczny składzik na trupy wyskakujące z szafy.

– Fakt – do rozmowy niespodziewanie włączył się Jacek, który – na skutek niespójności fabuły – był sobie gdzieś zniknął na jakiś czas. – Zauważyliście może, że nie było mnie przez jakiś czas? Że nawet Piotr podejrzewał mnie przez ten czas, że zakapowałem was do glin? Niespójność fabuły, moi drodzy, o czym zapewne nie omieszkał wspomnieć narrator. Albo uczestniczymy w jakiejś zbiorowej halucynacji, albo siedzimy we łbie jednego z nas i jakoś staramy się racjonalizować te zabójstwa. – Jacek wyciągnął glocka-zapalniczkę i po kolei począł celować nią w każdą osobę z pytającym wyrazem twarzy, po czym przypalił papierosa, nie zważając na fakt, że to może go kiedyś zabić jak mają w zwyczaju głosić te górnolotne, czarne hasełka na paczkach.

– Ale zaraz! – podjął Darda i począł spacerować w te i we w te po pokoju. – Moja najnowsza powieść jest napisana właśnie do tego momentu. To znaczy, do momentu ukatrupienia wampirzycy, którego jeszcze fabularnie nie dokonałem.

– Stefan, to w tej chwili w zasadzie jest nieistotne – kontynuował Jacek. – Mamy do czynienia z jakimś rodzajem projekcji. Jeden z nas raczej na pewno jest mordercą i teraz usilnie stara się zracjonalizować sobie te zbrodnie, zwalając winę na wszystkich. Kłopot polega na tym, że wszyscy, przynajmniej po części, jesteśmy pisarzami. Piszemy scenariusz dla seryjnego mordercy, który posługuje się w tej chwili naszymi osobowościami.

– I który jest irracjonalny? – Zuzanna omiotła wzrokiem całe towarzystwo.

– Tak – odpowiedział jej Jacek. – Zarówno scenariusz wydaje się być irracjonalny, jak i seryjny morderca, a przynajmniej jego postępowanie.

– Cholercia! – wtrącił Jarek. Trząsł się przy tym jak galaretka truskawkowa z nienormatywnym dodatkiem polepszaczy E273 i E 327. – Jak myślę o tym ćwiartowaniu zwłok z użyciem piłki i qfantowych smyczy, to zaczynam w to wszystko wierzyć!

– Apropos – naczelny, po uprzednim wymierzeniu sobie kilku solidnych policzków, odezwał się piskliwym głosem – czy w związku z powyższym jest sens ćwiartować naszą byłą koleżankę?

– Nie wierzę – Stefan Darda uśmiechnął się nieznacznie. – Naprawdę zamierzaliście ją poćwiartować? I zapewne wysłać pocztą w odległe zakątki świata. Czyli dokładnie w taki sposób, jaki miałem zamiar zastosować w dalszej części powieści.

– No, Baśka na pewno się nie pogniewa – odrzekł naczelny.

– Dobra, w takim razie tachamy ją do łazienki – zawyrokowała Zuzanna. – Jarek i Jacek za nogi, a Stefan i Tomek za rączki. I proszę ciągnąć, solidnie ciągnąć.

– A ja? – Piotr zdawał się poczuwać niedopieszczony.

– No, przecież wspomniałeś, że nie możesz dźwigać. No i o piłce do metalu wspominałeś, że ją kupisz – Zuzanna posłała naczelnemu teatralny uśmieszek.

– Okey, to ja w takim razie pobiegnę – oznajmił naczelny, zapewne w obawie, że mógłby się spóźnić na ceremonię ćwiartowania.

– Jasne, pośpiesz się – Jacek odpalił kolejnego papierosa marki Gitanes.

– Jasne, pośpiesz się – zawtórował mu Tomek. – Betonowanie już mi zbrzydło.

– Jasne, jasne – dodała Zuzanna. – Musisz się pośpieszyć, bo się nam jeszcze wampirzyca raczy obudzić.

– Jak to… obudzić? – Piotr o mało nie rozbił się o drzwi wejściowe do redakcji.

– A no, tak to, Piotrze. W końcu mamy do czynienia z wampirzycą. Mało to krwi nam napsuła? Ach, no i jakiś osikowy kołek chyba by się przydał. Pośpiesz się bo się ściemnia.