To był jeden z tych pięknych dni, gdy nic się nikomu nie chce a czas jakby zwalnia i toczy się bezgłośnie w koleinie codzienności. Muchy srają, wybałuszając oczy, pająki kołyszą się na powietrznych swych huśtawkach a godziny rozpadają jak kule dmuchawca i ulatują chmarą minut w nicość.
Drzwi redakcji otworzyły się z hukiem. Ze ściany spadło zdjęcie Naczelnego. Naczelny podniósł głowę znad biurka. Pęknięta szybka wypadła z cichutkim brzękiem na walający się pod ścianą maszynopis. Pełno ich było, poustawianych w krzywe stosy niezamówionych tekstów, recenzji, nowych książek i starych numerów Playboya.
– Co to? – spytał, niespiesznie mieszając cukrem w herbacie. – Kogo diabli przynieśli?
– Przeciąg – odpowiedziała leniwie Zuzanna, pozorując pisanie opowiadania erotycznego, o które już się kilka razy upominał. Od lanczu przeszła już dwa levele Diablo i szła na rekord.
– Pociąg – westchnął tęsknie Tomasz, porządkując zdjęcia z Afryki.
– Pośpiech! – Jacek wszedł dziarsko, rzucił kapelusz (Fedora, a jakże) na wieszak i popukał w szkiełko zegarka. – No, ruszcie się.
– Po co? – Naczelny odchylił się na krześle i ziewnął. – Co jest?
– Czwarty. – Jacek zdusił papierosa w bułce z białym serem.
– Ta… – Naczelny nie bez uczucia urazy wydłubał peta. – Czwarty, i co?
Poprzednio był trzeci i się tak nie emocjonowałeś, Jack. Przyniosłeś artykuł o kwantowej teorii pola? – Zagadnął a propos, gdyż lubił porządek i dyscyplinę.
– Co? – Jacek rozpiął marynarkę a glock na szelce lekko odznaczył się pod ciemną tkaniną. Potoczył po nich chmurnym spojrzeniem. – Ale jest czwarty…
– Wiem. – Naczelny pracowicie oczyścił ser z popiołu i resztek tytoniu. – Wszyscy wiemy – dodał łagodnie i wywalił bułkę do kosza. – Czwarty.
– No, a potem będzie piąty i szósty… – Zuzanna zarąbała kolejnego nieumarłego. I jeszcze jednego. – I kolejny.
Kwiknęła radośnie, patrząc jak z beczek i kościotrupów sypie się złoto. Będzie mogła pohazardować u Elzixa. Stać ją!, pomyślała, napychając kieszenie kruszcem.
– Trup?
– Numer – sprostował Tomasz.
– Trup! – uparł się Jacek, wyciągając papierosa z paczki.
– Numer – powtórzył cierpliwie Naczelny, pokazując kalendarz z wielką, zakreśloną na czerwono datą. – W styczniu.
– Trup. W szafie.
Zuzanna oderwała wzrok od monitora. Tomasz upuścił słonia a Naczelny odchylił się w fotelu, uniósłszy brwi.
– Chcecie zobaczyć, czy zaczekacie na policję? – Jack przerwał ciszę. Nagle zerwali się ze swoich miejsc i rzucili na korytarz. Minęli pokój grafików, serwerownię, skręcili za sekretariatem, przecisnęli koło wielkiego fikusa czy filodendrona przy pokoju socjalnym, omal nie połamali nóg na ciasnych, wąskich schodkach prowadzących na strych i pchnęli skrzypiące drzwi do archiwum.
– No – powiedział Tomasz.
– No… – mruknęła Zuzanna.
– No! – chrząknął Jacek.
– No to mamy problem – podsumował Naczelny, spoglądając na zwłoki.