Posts Tagged ‘ksero’

O stręczycielstwie, molestowaniu przez uszy i o tym, że brak jaj nie przeszkadza w wieszaniu akumulatorów.

12/03/2009

Naczelny spąsowiał. Gęsina wymownie spojrzał w górę, jednocześnie stanowczym gestem odpychając dziewczynę. Zapadła niezręczna cisza.

– Mały remoncik robimy – oświadczył Naczelny głosem możliwie spokojnym.

– Pierwsze słyszę – wtrąciła Anna, podkopując plan szefa.

– Eee, bo… to nagle tak wyskoczyło, ci z góry nas zalali i sufit cały w zaciekach – doprecyzował szybko i wypuścił powietrze. Miał nadzieję, że kobieta da za wygraną i nie wyskoczy z teorią spiskową, że niby to redakcja zajmuje dwa ostatnie piętra. Tyle że akurat ta teoria spiskowa miała solidne poparcie w faktach. Detal.

– Ale z pewnością pana policjanta nie sprowadza do nas renowacja sufitu. – Zaśmiał się nieszczerze Ojciec Mrok, uniemożliwiając dziewczynie wyartykułowanie kolejnych spostrzeżeń, a widząc, że nie zamierza opuszczać pomieszczenia, rzekł – Anno, idź gdzieś, na kawę czy co, bo musimy z panem porozmawiać na osobności.

Rzuciła mu wredne spojrzenie i ociągając się, wyszła.

Zostali sami, Gęsina, Naczelny i Kserograf.

– Ja tam na górze słyszałem, jak ktoś mówił coś o krwi? – zauważył policjant.

– Pewnie się jakiś niedołęga skaleczył pędzlem, to literaci, nie budowlańcy, nie ma się czemu dziwić. Jeśli wiedzą, gdzie jest sufit, to już jest postęp, gdyż zwykle bujają o wiele wyżej. Wie pan, o czym mówię?

nie wiedział?

– Poszukuję kobiety – wypalił nagle.

Naczelny aż cofnął się o krok z wrażenia i przeczesał dłonią włosy na głowie.

– Wie pan, specjalistą w tej materii nie jestem, ale za mojej młodości do takich celów najlepsze były dyskoteki, kawiarnie, kina, a na pewno nie redakcje literackie. Może pan pomylił piętra, agencja „Czarodziejka” mieści się piętro niżej?

– Nie, nie – jąkał Gęsina, machając łapami. – Zupełnie się nie zrozumieliśmy. Szukam konkretnej kobiety.

– Uciekła i zostawiła z dzieciakiem, nie daj Boże, takie te baby teraz są. – Naczelny pokręcił współczująco głową.  Położył dłoń na ramieniu osłupiałego mundurowego. –  Bez paniki, kobiet są miliony, a za mundurem jak to mówią. Mam pomysł, pan zejdzie piętro niżej i powie, że jest z Qfantu, a dostanie pan dziesięcioprocentowy rabat. My mężczyźni musimy się wspierać – skończył, puszczając perskie oko.

– No wie pan co! Jak pan śmie nakłaniać policjanta do korzystania z burdelu?! To skandal, ja sobie wypraszam, jestem wzorowym katolikiem i obywatelem – Gęsina wrzeszczał, jakby go ktoś oblał wrzątkiem.

– I pan się dziwi, że odeszła? Kobiety nie lubią nadpobudliwych. Może jeszcze ją pan bronią straszył? Bo widzę, że z pana typ maczo.

– Jeszcze jedno słowo i pana skuję – warknął Gęsina. – Za robienie sobie kpin z władzy.

Naczelny chciał dodać, że nie lubi takich zabaw, bo ma alergię na futerko, ale postanowił się zamknąć, gdyż przypomniał sobie, że na piętrze koledzy tną trupa piłką do metalu.

– Chciałem tylko pomoc – rzucił uspokajająco.

– Jesteś pan jakiś psychiczny czy co?  Co o za miejsce? Ta się na mnie rzuca jak głodny na suchary, rozmowę prowadzimy w schowku na szczotki, naczelny bawi się w burdelmamę!

– Na ksero – wtrącił Naczelny. – To jest schowek na ksero.

– Jestem na służbie, szukam przestępczyni, mam mówić wolniej czy tak wystarczająco dobrze?

– No to dlaczego zaczął pan od życia prywatnego? – Naczelny ewidentnie przeginał, ale był w tym niezły.

Policjant wyszarpnął zza pazuchy pocztówkowych rozmiarów zdjęcie.

– Poznaje ją pan? – zapytał.

Pokoik zrobił się nagle jeszcze ciaśniejszy. Piotr zwany Mrokiem spróbował poluźnić nieistniejący kołnierzyk.

– Tak, chyba tak. – Wziął do ręki fotkę. Widniała na niej czarnowłosa dziewczyna, uśmiechnięta dosłownie od ucha do ucha, wystawiająca kciuk w powszechne znanym geście.

– Wie pan, gdzie mogę ją znaleźć?

Owszem, wiedział. Na pierwszym piętrze, ciętą na kawałki przez kolegium redakcyjne.

– Wie pan, zwolniliśmy ją, mam gdzieś adres domowy.

– Pan się nie trudzi, już tam byliśmy. Rodzice powiedzieli, że pojechała do Warszawy, do redakcji, odzyskać jakiegoś Bohuna, ponoć go wygrała w konkursie fotograficznym. Właśnie na waszej stronie konkursowej jeden z poszkodowanych ją odnalazł.

– O co jest oskarżana?

– Wyłudzenia autografów od znanych pisarzy pod groźbą wieszania akumulatora na jajach;  bez względu na płeć; szantaże moralne, haracze książkowe od wydawców, molestowanie seksualne przez uszy, liczne porwania literatów i dziennikarzy w celach konsumpcyjnych, przemyt literatury transylwańskiej, świadczenie nielegalnych usług astrologicznych oraz wielokrotne morderstwo bułgarskiego eseisty Michaiła Smachdobri.

– A to taka porządna dziewczyna się wydawała – skłamał Naczelny, zupełnie nie zdziwiony litanią grzeszków byłej współpracowniczki.

– Jechała po Bohuna, którego wygrała  – Policjant powrócił do drażliwego tematu. – Miała go odebrać w redakcji.

– To widocznie nie dotarła, bo od dwóch tygodni jej nie widziałem.

Matko noc, tylko niech nie mówi, że chce się rozejrzeć, plis, plis.  Naczelny powtarzał w myślach to zdanie jak mantrę.

– Czy mogę… – zaczął policjant, czym wywołał skurcz żołądka u swojego rozmówcy – …się rozejrzeć?

– Tak, oczywiście – odparł Naczelny, kręcąc głową i wpadając w lekki letarg. W ostatnim przebłysku świadomości pomyślał, że gdy marzył o wielkich celach, to nie miał na myśli cel więziennych.

Obaj ruszyli do wyjścia, co spowodowało, że zaklinowali się  między kserografem a ścianą. Mocowali się kilka sekund, ale nic to nie dało.

– Może pan się cofnie – zaproponował Naczelny. – A ja pójdę pierwszy?

Policjant posłusznie  zrobił krok do tyłu i zaczął iść gęsiego tuż za gospodarzem. Naczelny otworzył drzwi silnym pchnięciem, zupełnie zapominając, że odbijają do tyłu, oraz o wystających gwoździach, którymi była przymocowana tabliczka z napisem „ksero”.

Łupnęło zdrowo i jakby coś jęknęło. Naczelny zastygł, doznając astralnego olśnienia, szkoda że zbyt późno. Zamknął oczy i nasłuchiwał jakichkolwiek odgłosów życia. Bezskutecznie.

– Co jest szefie? – zapytała Lau. – Paraliż jakiś?

Otworzył oczy. Za oknem leciała wrona. Czy zobaczy jeszcze w tym roku wronę?

Zadudniły schody. Pojawił się Tomasz, cały ubabrany na czerwono.

– Sufity maluje się na biało – zauważyła natychmiast DT.

On jednak nie zważając na docinek, podszedł do Naczelnego i oświadczył:

– Zrobione, popakowane, tylko wysłać i po sprawie.

– Nie zwijajcie jeszcze sprzętu. W kseroroomie  mamy drugi, identyczny problem – oświadczył Naczelny, wpatrując się martwym wzrokiem w okno.

Naczelny się spieszy, Thana ma wizje, Lau zapowiada gościa i wszyscy chcą kserować

12/01/2009

Naczelny wyszedł z archiwum, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Chwilę stał na progu. Nasłuchiwał. Gdyby w półmroku pustego, zakurzonego podestu ktoś stał, zobaczyłby dziwnie surowy i mroczny grymas na jego jowialnej zwykle, rumianej twarzy. Zwinnie i cicho jak kot przeskoczył kilka stopni.
– Thana! A co ty robisz? – Zatrzymał się gwałtownie, widząc jedną z korektorek, stojącą z naręczem tekstów przy dystrybutorze wody. Patrzyła na pięciolitrowy pojemnik zielonkawej cieczy, w której melancholijnie pływał niewielki głowonóg.
– Co? – Odwróciła się z nieobecnym spojrzeniem, które błądziło teraz po ścianie. Ścianę pokrywał fantazyjny wzór zacieków i grzyba, porastającego mury. Naczelny jednak od zawsze miał wrażenie, że ten wzór przypomina jakąś pradawną mapę prowadzącą w sekretne miejsca. W inne czasy, inne światy. – Czy to nie oczywiste?
– Co? – spytał, mimo pośpiechu, który gnał go na miasto. Musiał wyjść z redakcji nie tylko po piłkę do trupa a czasu było coraz mniej. Zerknął na zegar z kukułką wiszący nad recepcją.
– Wszystko! – odparła, poprawiając pakunek w ramionach. Kartki z wierzchu zaczęły się ześlizgiwać. Będzie burdel, pomyślał. Nie mam na to czasu – dodał, starając się ją wyminąć. Otworzyła szeroko oczy i ze zdumieniem odkrył, że przelewają się wypełnione czymś… czymś… jakby płynnym srebrem. Głos korektorki obniżył się o kilka oktaw, prawie tak nisko, że zamiast dźwięków wydawała z siebie drażniące ucho charczenia i zgrzytliwe jęki. – Jakiś potwór tu… nadchodzi. Strzeż się tej, co… trzyma… trzyma… – Zacięła się i wywróciła białkami. Kartki z naręcza tekstów sypały się wokół.
– Co? Co trzyma? – Świecę, odpowiedział sobie w myślach. Gromnicę!, sprecyzował.
– Ko… ko… – rzęziła Thana, drżąc cała.
– Kopytko? – Próbował jej pomóc. – Koszulę?
– Ko… ooo…
– Koguta? – Też jej się zebrało na jąkanie. Jakżeż to szło?, weźnij czarno kure? – Kominiarza?
– Ko… – wychrypiała ostatnim wysiłkiem, nim opadła zupełnie z sił. – …szyczek.
– Szyczek… – powtórzył, przeciągając głoski. Nagle odczuł całą grozę sytuacji. Spojrzał na sufit, jakby mógł prześwietlić go promieniami X i skinął kilkakrotnie głową. Coś stuknęło głucho, coś ciężkiego wypadło na podłogę, aż zadrżał pojemnik z wodą i głowonóg ze strachu popuścił smużkę sepii.
– Szefie! Szefie! – Lau pociągnęła go za rękaw. – Ktoś do ciebie.
– Kto? – Otarł pot z czoła. Thana uśmiechnęła się i kucnęła, żeby pozbierać papiery. Rozejrzał się. W recepcji na kilku niewygodnych krzesełkach siedziało trzech autorów, debiutantów. Rozpoznał ich po pełnych nadziei twarzach i niespokojnych dłoniach, ściskających jeszcze ciepłe ćwierćryzy, dopiero co wyjęte z domowych drukarek. Między nimi spał drewniany bóg z miastem Ur na głowie a pod zegarem stał…
– Potwór… – wyszeptał.
– Starszy aspirant Gęsina – powiedziała Lau. – Koniecznie chce się tobą widzieć.
– Weź go do konferencyjnej. – Polecił, zerkając na zegarek. Piłka do trupa! Piłka do trupa!… kołatało mu w głowie. – Zaraz przyjdę.
– To zajmie tylko chwilę… Witam! – Aspirant Gęsina podszedł do Naczelnego z wyciągniętą dłonią. Miał mocny uścisk i błękitne, szczere oczy. Uśmiechał się szeroko a w policzku zrobił mu się sympatyczny dołek. – Gęsina!
– Naczelny. – Odpowiedział równie zdecydowanym i pewnym siebie uściskiem.
– Vampyromorphida, ciekawy okaz.
– Co?… Vampiromorfi… Gdzie?
– Nie jest jej za ciasno? – Policjant podszedł do dystrybutora Dar Katowic i popukał w plastik. Głowonóg wybałuszył oczy z wysiłku, ze wszystkich sił pompując sepię. Wkrótce znikł cały w ciemniejącej cieczy.
– Może ciasne, ale własne – odezwała się filozoficznie Thana, wstając. Przytrzymywała papierzyska brodą.
– Pomóc?
– Popro… – Umilkła pod gromiącym spojrzeniem Naczelnego. – Poradzę sobie! Dziękuję… – I poszła, obijając się od ścian i szaf zastawiających wąskie korytarzyki.
– No właśnie. – Naczelny chrząknął, przywołując Gęsinę do rzeczywistości, bo za bardzo się zapatrzył.
– Śliczna dziewczyna! – westchnął, podnosząc brwi.
– Zajęta! – Huknął Naczelny, zerkając na kukułkę. – Przepraszam, ale też jestem trochę… w tym, tam… niedoczasie. O co chodzi?
– Wolałbym… – Gęsina potoczył wzrokiem po redakcji. Naczelny udał, że nie widzi tych wszystkich oczu spoglądających ze szpar w drzwiach i przez dziurki od kluczy. Pod pobliskim kibelkiem utworzyła się kilkuosobowa kolejka złożona głównie z grafików. No tak. – Na osobności.
– Może tu? – Naczelny pchnął drzwi i weszli do kserorumu. Było tu bardzo ciasno a pomieszczenie, prawie w całości wypełnione wielką maszyną, oświetlała smętnie zwisająca z niskiego sufitu goła żarówka dwudziestowatowa.
– Au! – Gęsina stęknął, gdy Naczelny domykając drzwi stanął mu na stopie.
– Pardon! – powiedział Naczelny, obracając się. Zawadził przy tym łokciem o żebra Gęsiny. – Jesteśmy na osobności.
– Mogę? – Drzwi otworzyły się i do środka zajrzała DT.
– Zajęte – wysapał Naczelny, stając piętami na palcach aspiranta.
– Ale ja tylko dwie kartki… – DT zaczęła się wpychać do środka, zdmuchując z czoła uroczy kosmyk włosów. – Ksero… – wyszeptała prawie bezgłośnie, trzepocząc rzęsami w kierunku Gęsiny.
– Później! – Zdenerwował się Naczelny i zaczął ją wypychać na zewnątrz.
– Skończyłaś? – Pisnęła mu nad uchem Anna.
– Gdzie się pchasz? – zapytał retorycznie, bo Anna, szczupła i wiotka już właściwie była w środku, miażdżąc mu twarz trzymanym nad głową tomiszczem.
– Tylko minutka! – zaszczebiotała słodko. – Muszę skserować!
– Przecież to ksero nie działa! – Naczelny byłby tupnął, gdyby mógł.
– To ksero nie działa! – poskarżyła się równocześnie DT.
– Bo nigdy nie działało! – Naczelny policzył szybko w myślach do jednego. Od dziesięciu wstecz. Po starocerkiewnosłowiańsku. – Od nowości! – Przejechał palcem po pokrywie podajnika. Gruby kłak ponad dwuletniego kurzu zaczepił się o paznokieć.
Dziewczyny popatrzyły na siebie. Naczelny miał dość. Co za cyrki!
– Pająk! – wrzasnęła nagle Anna, przytulając się do szerokiej, umundurowanej piersi aspiranta.
– Cholera… – westchnęli głośno, wspólnie, Naczelny, Gęsina i DT, każde z innych powodów.
Na górze, w archiwum znów coś łupnęło o podłogę. W zapadłej nagle ciszy usłyszeli tupot, szuranie i zduszony głos: ale ta krew się spierze?…